Sytuacja wydarzyła się w przeciągu ostatnich tygodni. Wydawałoby się stała klientka, młoda „wilczyca” zajmująca się eventami zamówiła u mojego znajomego, zresztą długoletniego stażem, grafika – nowe logo. Oczywiście umowa ustno -e mailowa z racji, aby obniżyć obustronne koszty.
Początek nie zapowiadał zakończenia, ale o tym dalej. Grafik przedstawił, jak zwykle, trzy propozycje logotypu. Pani wybrała jeden z wariantów, przez następne dni trwały prace nad jego ulepszeniem – dopasowaniem do obowiązujących kanonów designerskich. Wreszcie nastąpił dzień w którym pani M. poprosiła o dwie rzeczy, drobne przesunięcie jednego z elementów oraz o numer konta, aby dokonać transakcji przelewu. Zatem chyba słusznie uznał, że jego dzieło spełniło oczekiwania klientki. Kolega oczywiście odesłał obie rzeczy i cisza. Cisza (w eterze i na koncie), która trwała ponad tydzień czasu.
Aż pewnego dnia, grafik otrzymuje zupełnie nową koncepcje logotypu wykonaną w Wordzie – z uwagą, że proszę ją dopracować. Oczywiście żadnej wpłaty z tytułu przednich prac nie otrzymał. Wtedy konsultuje się ze mną, z racji iż też sporadycznie mam interesy z ów panią. Doradziłem mu, aby się wstrzymał z kolejnymi pracami, bo nie wiadomo, czy za tydzień , dwa nie urodzi się znów nowa koncepcja, a zapłata będzie wciąż ta sama. Trochę się przejąłem, z racji że go poleciłem. Wysłałem grzeczny e-mail z prośbą o wyjaśnienie. Tu nastąpiło moje osłupienie po otrzymaniu odpowiedzi, zacytuje fragment:
Mam płacić za poświęcony czas? To jest wkalkulowane w ryzyko każdej osoby
pracującej z klientem. Mi żaden klient nie płaci za czas, który poświęciłam
na zrobienie wypasionej prezentacji, scenariusza, oprawy artystycznej całego
programu szkoleń. Żadnej agencji nie placi klient za poświęcony czas na
niezrealizowane projekty! Pierwsze słyszę.
Wnioski nasuwają się same:
- Zaliczka, wtedy klient traktuje cię poważnie. Szczególnie jeśli wycena opiewa na więcej niż 100zł, umowa – czemu nie, w końcu mamy do czynienia z przeniesieniem praw autorskich. Do tego ważne jest doprecyzowanie kiedy nastąpi płatność i ile dni ma klient na odbiór dzieła oraz że po jego upływie traktuje się, że je przyjął.
- Zapewne ów pani zachowała by się zupełnie inaczej, gdyby do swojego mieszkania zaprosiła malarza, który kilkukrotnie pomalowałby jej pokój i oczywiście za każdym razem wziął pieniądze za zakupione farby.
- Niektórzy mają błędne przekonanie, że graficy, webmasterzy tylko czekają aby z nudów zrobić coś dla innych, ot tak w ramach treningu warsztatu artystycznego. Dotyczy to także konsultacji telefonicznych, kiedy po godzinnej rozmowie, ktoś w ogóle nie chce słyszeć o tym, że mój czas i wiedza też kosztuje.
- Niestety to już kolejny raz kiedy panie z W-wy pokazują jak traktuje się wykonawców. I kolejny raz kiedy mam ochotę doliczać +20% do ceny kiedy tylko usłyszę: „bo ja jestem z Warszawy”. Przepraszam, że mogłem urazić tym wpisem osoby mieszkające w tym mieście (a zwłaszcza rodowitych obywateli), oczywiście nie generalizuje, po prostu to już kolejna historia z życia, która to potwierdza. Co śmieszne, na ogół to nie są warszawianki, tylko panie, które wyrwały się do dużego miasta i po trupach, po trupach…
Aktualizacja (…czyli kilka dni później)
Kilka dni temu kolega przyznał się, że pani od eventów nieco skruszona (słowo „skruszona” na wyrost) zaproponowała 100zł (sto złotych) tytułem rekompensaty za kilku godzinną pracę grafika. I faktycznie przelew miał miejsce. Oczywiście obiecała, że logotypu nie wykorzysta – bo jej nowy pomysł jest o „niebo lepszy”, zresztą wymaga tylko drobnego dopracowania. Od siebie dodam, że kiedyś (chyba 3 lata temu) miałem „przyjemność” coś robić dla owej pani i o mało nie rozstaliśmy się po tym jak powiedziała, że owszem na swoim laptopie to ona ma tło w kolorze purpury, ale na komputerze (czyt. monitorze) jej mamy już nie. I na nic zdały się moje tłumaczenia i rozważania teoretyczno-praktyczne, po prostu MUSI BYĆ. Wtedy też pierwszy raz bodajże powiedziałem, przykro mi – nie mam ochoty na dalszą współpracę. Odczekała dwa, może trzy dni, przemyślała (przyp.red. podpytała innych magików) i nagle odcień przestał być problemem. Ale nazwy pozycji menu zostały po jej guście, mimo całkowitego zerwania z logiką nie wspominając już o użyteczności.
Ów pan. OWA pani.
„ów pani” to chyba nie jest prawidłowe ;)
„umowa – czemu nie”
To właśnie brak umowy jest przyczyna problemu. Umowa to podstawa a nie mało istotny detal. Ale jak grafik debil to dal się oszwabić.
Szkoda, że nie podał Pan nazwy firmy która ów Pani prowadzi. Można by się choć trochę odegrać. Sam zostałem w podobny sposób oszukany.
Ja bym podał dane firmy jaką Pani z Wawy reprezentuje, ku przestrodze. Skoro tak marnie ocenia ona pracę innych, lepiej jej unikać, a do tego przyda się nieco wiedzy na ten temat. Miałem zbliżoną sytuację z pewnym człowiekiem i skończyło się opisaniem na blogu wszystkiego dokładnie z podaniem nazwy firmy i wyraźnym ostrzeżeniem przed współpracą.
OWA pani, ÓW pan.
Rzeczywiście, Pani ewidentnie, że wszystko jej się należy ZA DARMO. Mam nadzieję, że otrzymała dosadną odpowiedź i skutecznie zrobicie jej antyreklamę w branży.
Mała dygresia. „ÓW” się odmienia, w tym przypadki Pani jest „owa” ( rodzaj żeński ), a nie „ów Pani”
Uwaga: mejlowe teksty to też umowa! Chyba, że kolega „wtopił” sam proponując brak umowy i… czy tam w ogóle żadnych podatków miało nie być? Ryzykowne… w sumie „sam sobie winien”…
Niestety czasem bez umowy tak wychodzi, co najgorsze zazwyczaj w przypadkach tzw osób poleconych :/
Powiem szczerze – jak nas ktoś chce „wydymać” to i tak to zrobi. Umowa daje tylko złudne zabezpieczenie. Przy niewielkich kwotach i tak nie będzie nam się kalkulowało ścigać klienta po sądach, bo takie sprawy są ścigane niestety na wniosek poszkodowanego. Straszenie wpisem do KRD też nic nie daje jak trafimy na śmiesznego pseudobiznesmena, który już niejednego oszukał… Niestety w IT tak niestety już jest :( Stolarz jak ktoś nie kupi np. zamówionej szafki zawsze może to sprzedać komuś innemu, a co komuś innemu po logotypie pod konkretną nazwę firmy? :|
Najlepiej przed zapłatą przekazywać grafikę opatrzoną znakiem wodnym, który uniemożliwi wykorzystanie. Chociaż wcale bym się nie zdziwił, jak po przekazaniu takiej pracy pokaże się ogłoszenie – zlecę usunięcie znaku wodnego z grafiki (z dopiskiem: dla kogoś, kto się zna 5 minut roboty) :))
To nie jest kwestia Wawy. Ale prawdą jest że w Wwie upstrzenie przestrzeni życia ludźmi różnego autoramentu jest większe niż gdziekolwiek. Najlepiej nadać stygmat ….to pomaga przynajmniej środowiskowo…
od lat współpracuję z grafikami i od lat słucham o tym samym konflikcie…. a jeśli zaproponowane projekty były zupełnie do niczego i odstające od ogólnej koncepcji? to tak jakby płacić za przymierzanie ciuchów albo wycenę przeprowadzenia remontu. a poświęcona praca…fakt, szkoda, ale niestety tak to jest – chcesz sprzedać, nie możesz zrobić byle czego. No chyba że zgodziła się na kupienie 3 jekichkolwiek projektów. Ale to już powinno być ustalone wcześniej. NIe dziw się, że nie chce płacić za coś, czego nie chce kupić.
@Dorota – sęk w tym, że projekt został zaakceptowany i była tylko drobna kosmetyczna zmiana i prośba o numer konta, następnie tygodniowa cisza i REWOLUCJA.